Jestem fanatykiem muzeów.

To ciche miejsca przepełnione atmosferą powagi, starymi przedmiotami i kurzem - a mimo to zawsze w nich tripuję. Sunę przez pomieszczenia, pozwalając żeby nogi prowadziły mnie same. Uzbrojony w aparat, przeklinam odbijające światło szyby gablot. Albumy zdjęć z wypraw po świecie zawsze wypełniają setki zdjęć starych przedmiotów i obrazów – i zawsze (koniecznie!) opisujących je plakietek.

Nie wszyscy to rozumieją. W szczególności towarzysze podróży, czekający wiele godzin na to jak otumaniony wyjdę z galerii. Po latach rozważań wiem już dlaczego: by czerpać prawdziwą radość z oglądania starych przedmiotów, trzeba przyjąć odpowiednie nastawienie.

Przedstawiam Ci moją garść metod, które pomogą wam odlecieć w muzeum.

Wyobraź sobie kontekst

Widziałaś kiedyś naskalne malowidła? Choć to najstarsza znana sztuka, w sztucznym świetle fleszy aparatów i promieni latarek wyglądają mało ciekawie, co najwyżej jako świadectwo tego, że dziesiątki tysięcy lat temu żyli w jaskiniach ludzie, którzy lubili polować i malować zwierzęta – ale to prawdopodobnie nie jest coś, co byłoby w stanie cię poruszyć. Żeby dostrzec magię tej sztuki, trzeba ujrzeć malowidła w takim świetle, w jakim były tworzone i oglądane.

Wyobraź sobie, że błądzisz po kompleksie jaskiń. Płomień pochodni jest w ciągłym ruchu, miotany na boki przez bezustanny przeciąg. W naturalnym, pełgającym świetle malowidła ożywają: zwierzęta zrywają się do biegu, namalowane delikatnymi pociągnięciami pędzla sylwetki myśliwych wyłaniają się z mroku.

Magia zaczyna się wtedy, gdy wyobrazisz sobie świat ludzi, których obrazy wiszą na ścianach galerii. Z jakich doświadczeń wzięły się plamy na płótnie? Holenderskie malarstwo zabiera mnie w pełne półmroku pomieszczenia rozświetlone skąpymi snopami świec. Czuję fakturę drewnianych stołów, woń zalegających na półmiskach nadpsutych owoców. Kreteńskie wazy niosą w sobie ciepło spalonych słońcem skał i oliwnych gajów, smak soli i zapach morza.

Odszyfruj doświadczenie

Uwielbiam folkową sztukę za ornament.

Dziś trudno jest nam go poczuć. Na co dzień nasze oczy chłoną setki poruszających się obrazów. Przedmioty, które kupujemy – dywany, talerze, meble, czasem nawet mają na sobie jakiś wzór, ale to z reguły maźnięty machinalnie szlaczek, pozbawiony głębszego znaczenia.

Jesteśmy przyzwyczajeni do traktowania ornamentów jako pustej ozdoby. Nasze oczy bez refleksji prześlizgują się po wzorach na ludowych drzeworytach, obrazach i rzeźbach. Przecież wydają się takie proste…

Ale jeśli wyobrazisz sobie świat bez ekranów, bez natłoku zmieniających się, wciąż to nowych obrazów; zrozumiesz że kiedyś ornament był nie tylko ozdobą, lecz nierzadko jedynym akcentem koloru rozświetlającym szarość mrocznej, zadymionej chaty.

Często natrafiając na kolorowy ludowy drzeworyt, obrus czy nawet dywan zamykam na chwilę oczy, a potem otwieram je, próbując zobaczyć ornament tak, jakbym widział go po raz pierwszy, spojrzeniem pełnym dziecięcej fascynacji. Widzę wtedy niesamowite, splątane kształty roślin i zwierząt, ale też głęboką czułość i uważność spojrzenia twórcy. Bo ludzie ryli, malowali, wyklepywali młotkiem to, co było dla nich naprawdę ważne.

Ujrzyj człowieka

Ludzie, którzy stworzyli dzieła, które oglądam od dawna, już nie żyją. Pochłonęła ich ziemia, morze albo całopalny ogień. Być może w którejś z sal muzeum odnajdę w gablocie ich kości.

Ale coś po nich pozostało: ślady emocji i wrażeń, zaklęte w plamach farby na płótnie, w wyrytych dłutem ornamentach czy wykutych młotkiem płaskorzeźbach. Ślady, które mogę odcyfrować, zrozumieć to, co było ważne dla tych ludzi, wyobrazić sobie otaczający ich świat. Poczuć ich.

To daje mi spokój. Nie tylko dlatego, że widzę namacalny ślad na to że nie wszystko umrze, że coś po nas pozostaje. Spokój przychodzi, bo w układance przedmiotów i obrazów dostrzegam coś ponadczasowego: setki ludzkich doświadczeń, tak różnych, i jednocześnie tak podobnych do mojego.

Czuję się częścią tej układanki.

Uciekaj

I stoję tak sobie w tym spokoju, gapiąc się na obraz, i wtedy z reguły ktoś przychodzi mnie wygonić.

Na to też są sposoby. Gdy zbliża się godzina zamknięcia muzeum, zamieniam się w zwierzynę. Stąpając lekko przemykam się do sal opuszczonych już przez wychodzących na żer ochroniarzy. Gdy zaganiają mnie w kierunku schodów, udaję że coś zostawiłem. Chowam się za filarem, wstrzymując oddech.

Zawsze mnie łapią. Być może kiedyś się uda: zostanę w opuszczonym budynku na noc, a wtedy przedmioty, obrazy i kości ożyją, jak w filmie familijnym ze znanym aktorem.

Być może sobie z ciebie żartuję, ale nie do końca.

Muzea mają swoje zasady i zwyczaje. Przed nimi właśnie warto uciekać. Jak każde immersyjne doświadczenie, muzealna uczta wyobraźni wymaga spokoju.

  • Jak ognia unikaj grup ludzi. Zwiedzasz z przyjaciółmi? Możesz łatwo zgubić ich w kafejce lub w sklepiku.
  • Zadrwij z kierunku zwiedzania. Większość wizytujących muzeum porusza się w jednym ustalonym kierunku. Jeśli będziesz szła w przeciwnym, łatwiej ominiesz turystów ględzących ci nad uchem.
  • Bądź gapą. Masz mapę muzeum? Wyrzuć ją. Tylko gdy się naprawdę zgubisz możesz się czymś zaskoczyć, a zaskoczenie jest nieodzownym warunkiem zachwytu.

A gdy nie ma czasu na podróż po muzeach?

Lubię mieć kawałek galerii u siebie na ścianie, by pędząc w natłoku codziennych spraw czasem na chwilę się zatrzymać i zapatrzyć na obrazek. Za każdym razem dostrzegam jakiś nowy, niedostrzeżony wcześniej szczegół, nieodkryte skojarzenie. Wtedy uśmiecham się. Znów udało mi się zgubić we własnym domu!

"Piszę o tym, co dla mnie ważne, nie zawsze wprost, i czasem przewrotnie.
Wierzę w to, że spokój da się odnaleźć w tym, co jest dla nas ludzi naturalne, a co ostatnio trochę zagubiliśmy: w więziach z ludźmi, kontakcie z naturą i sztuce."