- Gotowa?

- Ile jeszcze razy mnie zapytasz?

Nie muszę odpowiadać. Każdy ma dziwactwa, ja mam takie: gdy nacisnę play, wypływamy razem. Pełna uwaga, chłoniemy każdy szczegół.

Gdy czasem z tego drwi, uśmiecham się.

Wiem, że musimy się zapomnieć.

W końcu celem jest spokój.

* * *

Wpadam zdyszany przez rozlatujące się drzwi. Niecodzienne uczucie: to średniowieczna rudera w górach Kaukazu, najwyżej położona wieś w Europie, a ja biegłem, żeby nie spóźnić się do kina. Gruzin wzrusza ramionami. Nie mogłem się spóźnić, bo jestem jedynym widzem.

Wchodzę za nim do chłodnej kamiennej stodoły. Za widownię robią dziurawe sienniki na nieheblowanych deskach, za ekran kawał płótna i szkolny projektor.

Gaśnie światło.

Przyszedłem do tego kina rozedrgany. Straciłem poczucie czasu, bałem się że się spóźnię, zszedłem więc z turystycznych szlaków i pobiegłem na przełaj, przez pola. To nie był dobry wybór: wpadłem w labirynt płotów, strumieni i urywających się nagle dróg. Inaczej niż w micie, labiryntu strzegł Cerber. Psy w Gruzji to nie są wesołe zwierzęta, a weterani ciągłych walk: blizny, odgryzione łapy i oberwane uszy są tu normą.

Tubalne, przeciągłe warknięcie uświadomiło mi, że wszedłem na jego teren. Ogar postury Tysona rzucił się do ataku. Nie wiedziałem, że mogę przeskoczyć płot tak szybko.

Czułem, że ledwo uszedłem z życiem. Byłem wręcz oburzony - w typowym zaślepieniu zachodniego turysty - tym, że w wiejskich obejściach czekają na mnie śmiercionośne pułapki, tym że górskie ścieżki urywają się bez uprzedzenia.

Z ciemności kina wyłoniłem się jak z platońskiej jaskini, na chwiejnych nogach, oniemiały z zachwytu. Przez dwie godziny dowiedziałem się więcej o Gruzji niż przez dwa tygodnie podróży, przeniknąłem grube mury, które chronią kulturę Svanów przed okiem przybysza.

Wszedłem nabuzowany stresem i adrenaliną, a wyszedłem połączony z tym miejscem, w butach niosąc dumnie słomę wypadłą z siennika.

* * *

Wiesz o co chodzi w kinie?

O to, żebyś zapomniała.

Lęk o jutro, stres po pracy, czy frustracja tym, że wciąż każą płacić, spłacać, wydawać, a pensja ta sama. Twój mózg zbiera to jak śnieżna kula. To maszyna z mięsa wyspecjalizowana w martwieniu się. Ten proces pozostaje z tyłu: niby robisz coś innego, rozmawiasz z dzieckiem, czytasz książkę, ale gdzieś tam on dalej mieli: czy wysłałam, czy zapłaciłam, czy umówiłam.

I to trzeba po prostu wyczyścić.

Jest coś takiego z ludzką głową, że gdy choć na półtorej, dwie godziny przestanie mielić twoje własne problemy, to staje się spokojniejsza. Mówią ci zewsząd, że masz „być sobą”, ale zwariujesz, jeśli nie zdołasz co jakiś czas, choć na chwilę, PRZESTAĆ BYĆ SOBĄ.

Grecy nazywali to katharsis. Ludzie szli do teatru, żeby się uspokoić. Przez kilka godzin patrzyli na tragedię, przeżywali dramaty wymyślonych osób. Współodczuwali z odgrywanymi przez aktorów postaciami, a przez to oczyszczały się ich własne emocje.

Katharsis potem przejęła psychologia, zaprzęgła do terapii. Ale antyczna sztuka wewnętrznego spokoju przetrwała, unieśmiertelniona w magii kina.

Wierzę, że to właśnie przez to jesteśmy tak głodni wciągających historii. Że gdy gaśnie światło, pole widzenia wypełnia obraz, zewsząd otacza nas dźwięk, gdy wpadamy głową naprzód w wymyślony świat - zapominamy o tym że to tylko film, o tym że jesteśmy widzami.

Wchodzimy w buty bohatera.

I wtedy ten ciągły dialog z tyłu głowy cichnie. Już nie pamiętasz o pracy, zakupach, podatkach, lekarzach.

Jest film. A potem, choć na chwilę, zanim ta lawina myśli powróci - spokój.

* * *

Dziś możesz włączyć film kiedy chcesz.

Oglądamy w tramwaju, w kuchni, w kolejce do kasy. Gdy kiedyś wracałem stopem z Bałkan, mój kierowca oglądał film prowadząc busa, by nie zasnąć. Nie zmrużyłem oka nawet na chwilę.

Wyszarpujemy z filmów kawałki, przeżuwając je w biegu, patrząc jednym okiem, słuchając jednym uchem.

To nie działa.

Nie daje głowie odpoczynku, bo nie pozwala całkowicie się zapomnieć. Nie uspokaja nas.

Naszym problemem jest to, że jesteśmy przemęczeni sami sobą: naszymi troskami, marzeniami, frustracjami. Spokój przychodzi wtedy, gdy odwiesisz samą siebie na haczyk, zanurzysz się w zapomnieniu, współodczuwając z kim innym przewietrzysz głowę. Żeby go odnaleźć, musisz (na chwilę!) poświęcić wszystko inne.

* * *

Wyłączam komórkę, gaszę światło, wciskam play.

Wypływamy. I wiem, że wrócimy trochę lepsi.

"Piszę o tym, co dla mnie ważne, nie zawsze wprost, i czasem przewrotnie.
Wierzę w to, że spokój da się odnaleźć w tym, co jest dla nas ludzi naturalne, a co ostatnio trochę zagubiliśmy: w więziach z ludźmi, kontakcie z naturą i sztuce."